Bardzo mi schlebia, że na mojego bloga zaglądają prezesi lekarskich stowarzyszeń. Mam jednak pewien problem z określaniem mojej pracy, jako „zimnej”, „cynicznej”. Pozwolę więc sobie odnieść się do zarzutów kierowanych pod moim i Marka adresem. Myślę, że mam do tego prawo, a i Wy macie prawo wiedzieć…

Sprawa dotyczy TEGO artykułu, który pojawił się na blogu kilka dni temu. Czytałaś? Jeśli nie, zerknij, żebyś wiedziała, o co chodzi.

Z kolei ja teraz odnoszę się do TEGO wpisu opublikowanego na stronie feelbeauty.eu, w którym delikatnie mówiąc “nieładnie” nas potraktowano.

Poniżej kilka cytatów wraz z komentarzem.

Czytanie nie zajmuje wiele, jednak dowiadujemy się, że klient ma być zarzucony mnóstwem oświadczeń, które w przypadku niezadowolenia klientki z efektu i to nie ważne czy ze względu na powikłania, czy inne kwestie, bierze na siebie część ryzyka ewentualnych powikłań i podciągnięcie go do przykrego zrządzenia losu a tym samym do nieobarczania odpowiedzialnością…kogokolwiek!

To jest właśnie bardzo ważne, czy ze względu na powikłania, czy „inne kwestie”. W artykule jest wymienionych właśnie 6 punktów tych „innych kwestii”, m.in. popełnienie błędu, które nikogo nie zwalnia z odpowiedzialności.

Co to znaczy, że klient ma być „zarzucony mnóstwem oświadczeń”? Czy naprawdę wywiad, informację o zabiegu i zgodę na jego wykonanie możemy nazwać „mnóstwem oświadczeń”? Ja bym to raczej nazwała dobrym standardem. Nawet nie chcę sobie wyobrażać oburzenia, które by wystąpiło w momencie, w którym powiedzielibyśmy, że nie trzeba tego robić… Myślę, że w tej sytuacji słowo „nieodpowiedzialność” byłoby odmieniane przez wszystkie przypadki.

Tekst dotyczy tematu PONOSZENIA RYZYKA… i sprytnie autorzy próbują radzić jak przerzucić winę na klientkę….

Mówić o winie możemy wtedy, kiedy rzeczywiście ktoś zawinił. Jak już wspomniałam wyżej, artykuł nie dotyczył takiej sytuacji. W tym tygodniu będziemy publikować tekst na temat różnic między powikłaniem i błędem – serdecznie polecam.

Po przeczytaniu artykułu nasuwa się tylko jeden wniosek (oczywiście błędny), że zabiegi medycyny estetycznej może wykonywać każda osoba, pod warunkiem, że ma dobrego prawnika i uzyska podpis Pacjenta na wykonanie zabiegu.

Myślę, że to, jaki wniosek nasuwa się po przeczytaniu artykułu, zależy również od intencji, z jaką go czytamy. W gabinetach kosmetycznych jest wykonywanych mnóstwo zabiegów. Jeśli dwa tygodnie temu pisaliśmy o zabiegach inwazyjnych, to teraz każda nasza wypowiedź będzie lustrowana wyłącznie w tym kontekście? Wyjaśniam więc może dokładniej. W tym artykule nie było ani słowa o zabiegach medycyny estetycznej, zabiegach inwazyjnych, zabiegach z pogranicza itd.

Temat inwazyjnych zabiegów jest oczywiście gorący, budzi emocje, ale stanowił on temat pierwszej części naszych materiałów. W tym momencie jesteśmy między drugą (dokumentacja i inne prawne aspekty pracy) a trzecią (postępowanie w przypadku problemów prawnych). Jeśli za 2 miesiące napiszę artykuł o ustalaniu cen zabiegów, to z góry zastrzegam, że nie będę miała na myśli ustalania cen inwazyjnych zabiegów, tylko cen zabiegów kosmetycznych po prostu…

Przypominamy w tym miejscu, że osoba, która nie jest lekarzem, a przeprowadza konsultację, nawet gdyby zrobiła to wzorcowo, nie ma kwalifikacji do przetworzenia informacji, które otrzymała od swojego klienta. Nie ma takiej wiedzy, by wiedziała jak je wykorzystać.

Ten fragment dziwi (żeby nie powiedzieć – szokuje) mnie najbardziej. Rozumiem, że są kontrowersje, nawet spory, ale chyba nie da się w związku z tym wziąć gumki i wymazać rzeczywistości. Nie wiem, jak mam rozumieć tę wypowiedź. Pierwsze, co mi się nasuwa, to wniosek, że kosmetolog może sobie z klientem porozmawiać, ale nie może wyciągać wniosków z informacji, które otrzymuje? Czyli jeśli klientka mówi mi, że ma w planach smażyć się na plaży przez najbliższe 2 tygodnie, to mój mózg nie może tej informacji przetworzyć i wypluć w postaci wniosku, że może lepiej darować sobie zabieg z kwasami? Jak klientka mówi, że ma jakieś dziwne zmiany na paznokciach, to mamy zignorować napływające do głowy myśli „do lekarza” i strzelić jej tę upragnioną hybrydkę? Co w sytuacji, jeśli taka osoba jednak „przypadkowo” nabyła tę wiedzę podczas 5 lat studiów? Czy nie idziemy za daleko?

Nieudzieleniu odpowiedniej pomocy. Czy osoba niebędąca lekarzem może nam udzielić fachowej pomocy w razie np. wystąpienia powikłań, które często rozpoczynają się już w trakcie zabiegu? Jak rozpozna, co się dzieje? Co może zrobić?

Tutaj w zasadzie mogłabym skopiować to, co napisałam powyżej. Dodam może, że mój smutek związany z podejściem do osób pracujących w branży kosmetycznej po przeczytaniu tego fragmentu ponownie wzrósł. Naprawdę, kosmetolog nigdy nie jest w stanie rozpoznać, że ma do czynienia z powikłaniem? Naprawdę nie ma możliwości udzielenia pomocy osobie, która ma mocniej niż standardowo zaczerwienioną skórę? Przypomnę może, że tematem artykułu nie były inwazyjne zabiegi. Mam nadzieję, że to rozwiąże problem, bo jeśli nie, to mój smutek ponownie poszybuje mocno w górę.

Wpis, który w zimny i cyniczny prawny sposób pokazuje brak zainteresowania dobrem i zdrowiem klienta. Wygląda to tak, że po obwarowaniu klientki zgodami i oświadczeniami, kosmetolog/kosmetyczka pozbywa się ewentualnego problemu, nie do końca zdając sobie sprawę, że w tym wszystkim chodzi o człowieka.

Chyba powinnam się poczuć obrażona… Zastanowię się jeszcze nad tym, ale zanim dojdę do jakichś wniosków, jeszcze może zacytuję nasz artykuł:

Klientka (w większości przypadków) jest dorosłą osobą, która w pełni odpowiada za swoje decyzje. Ma prawo je podejmować, a naszym obowiązkiem jest udzielenie jej wszelkich, zgodnych z prawdą informacji, na podstawie których będzie mogła tę decyzję świadomie podjąć.

i jeszcze:

Każdy z nas woli wiedzieć, na co się godzi i mieć świadomość ewentualnych konsekwencji. Takie podejście do sprawy jest bezpieczne, ale również po prostu uczciwe.

Cynicznie stwierdzę, że założyłam sweter, bo zrobiło mi się zimno od tego chłodu, który bije z naszego artykułu…

Do pozostałych kwestii związanych z uprawnieniami zawodowymi nie będę się odnosić, bo nie mają one związku z naszym artykułem, który był komentowany. Uważam, że mieszanie ze sobą kilku różnych zagadnień nie służy merytorycznej dyskusji, a jedynie komplikuje już i tak skomplikowany temat. Zainteresowanych odsyłam do materiałów, które pojawiały się 2 tygodnie temu.

Uspakajam, są również materiały bezpłatne, bo to też był jeden z zarzutów. Z faktu, że (o zgrozo!) pobieram wynagrodzenie za swoją pracę już się ostatnio „tłumaczyłam”, więc nie będę ciągnąć tego wątku.

Już wiem. Nie czuję się obrażona, ale jest mi smutno. Głównie w związku z podejściem do naszego zawodu, jak i z łatwością ocen, które padają mam wrażenie, bez dokładnego zapoznania się z tematem. Nie wiem, ile razy pisaliśmy z Markiem o tym, jak cenna w pracy kosmetologa jest współpraca z lekarzem. Pytanie, jak na tę współpracę będą zapatrywać się kosmetolodzy, którzy czytają takie artykuły… Przecież pacjenci lekarzy, często potrzebują później również pomocy kosmetologa. Czy będą w stanie mu zaufać, czytając takie rzeczy? Mam nadzieję, że kiedyś uda nam się jednak to wszystko skierować w lepszą stronę…

podrecznik marketingu i zarządzania gabinetem kosmetycznympodrecznik marketingu i zarządzania gabinetem kosmetycznympodrecznik marketingu i zarządzania gabinetem kosmetycznympodrecznik marketingu i zarządzania gabinetem kosmetycznympodrecznik marketingu i zarządzania gabinetem kosmetycznympodrecznik marketingu i zarządzania gabinetem kosmetycznympodrecznik marketingu i zarządzania gabinetem kosmetycznympodrecznik marketingu i zarządzania gabinetem kosmetycznympodrecznik marketingu i zarządzania gabinetem kosmetycznym