Kilka dni temu niemałe poruszenie w naszej branży wywołał post opublikowany na Facebookowej stronie Stowarzyszenie Lekarzy Dermatologów Estetycznych – Warszawa. Zamieszczono w nim między innymi nową definicję „medycyny estetycznej”. Co to wszystko oznacza w praktyce? Czy kosmetyczki i kosmetolodzy powinni zacząć się martwić?
Kolejna odsłona tego samego sporu
Na wstępie wspomnę, że ten temat jest kolejną już odsłoną sporu o prawo do wykonywania zabiegów z pogranicza kosmetologii i medycyny estetycznej. Na blogu Gabinet od zaplecza jest już kilkadziesiąt artykułów wyjaśniających kluczowe zagadnienia – znajdziesz je wszystkie TUTAJ – w specjalnej bazie wiedzy.
Tym, co zawsze warto podkreślać, jest fakt, że dyskusjach w przestrzeni publicznej często pojawiają się argumenty dotyczące tych najbardziej inwazyjnych zabiegów z dużym ryzykiem groźnych powikłań. Co do możliwości wykonywania tych zabiegów zdania bywają podzielone nawet w branży kosmetycznej.
Dużo bardziej groźne jest jednak to, że pod pretekstem właśnie ograniczania możliwości wykonywania zabiegów najbardziej inwazyjnych podejmowane są próby ograniczania możliwości wykonywania zabiegów zupełnie podstawowych i stosunkowo bezpiecznych, jak np. depilacja laserowa (stosunkowo, bo generalnie wszystko może być niebezpieczne – wszak pęsetą do regulowania brwi można niechcący dziabnąć kogoś w oko). Jeśli interesuje Cię ten temat, zerknij do bazy wiedzy, a szczególnie do TEGO artykułu.
Czy nowa definicja „medycyny estetycznej” cokolwiek zmienia?
Ok, przejdźmy do aktualnego wątku. Poniżej screen wspomnianego na wstępie posta:
Znajduje się w nim następująca definicja „medycyny estetycznej”:
Medycyna estetyczna jest zespołem świadczeń zdrowotnych, wiążących się z ingerencją w tkanki ludzkie, wykonywanych przez lekarzy i lekarzy dentystów, służącym przywracaniu lub poprawie fizycznego, psychicznego i społecznego samopoczucia pacjenta, poprzez poprawę jego wyglądu lub jego akceptacji.
Czyli organizacje lekarskie uznały, że należy zdefiniować pojęcie „medycyny estetycznej” i zdefiniowały je w powyższy sposób. Co dalej? Na stronie Naczelnej Izby Lekarskiej (klik) czytamy między innymi:
Zaproponowano rozważenie nowelizacji:
– Ustawy o działalności leczniczej
– Ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych
– Ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty w celu potwierdzenia przyjętej definicji.Stwierdzono też, że:
– świadczenia zdrowotne z zakresu medycyny estetycznej, mogą być wykonywane przez lekarzy, zgodnie z posiadanymi kompetencjami i aktualną wiedzą medyczną.
– do czasu wprowadzenia poprawek do wymienionych aktów prawnych, proponowane jest przyjęcie przez NRL stanowiska odnoszącego się do opisanego zakresu.
Czy wpisanie cytowanej wcześniej definicji do kluczowych aktów prawnych miałoby negatywny wpływ na możliwość wykonywania niektórych zabiegów przez kosmetyczki i kosmetologów?
O opinię w tej sprawie poprosiłam mecenasa Marka Koennera, który jest radcą prawnym, byłym sędzią i doktorem nauk prawnych. W swojej kancelarii zajmuje się sprawami z zakresu prawa medycznego i kosmetycznego. Marek jest również współautorem e-booków i wzorów dokumentów z serii Bezpieczny gabinet, które znajdziesz w sklepie Gabinetu od zaplecza.
Wciąż poruszamy się w sferze medycyny, czyli leczenia chorych, bo w tej definicji mamy pacjenta, a w definicji mowa jest o świadczeniach zdrowotnych, nie zaś o zabiegach estetycznych na zdrowych osobach.
Klienci gabinetów kosmetycznych nie są pacjentami, są bowiem osobami zdrowymi. Dlatego też w mojej ocenie do podejmowania się tych zabiegów powinny być uprawnione odpowiednio przygotowane osoby, które nie muszą być lekarzami. I tutaj istnieje pole do regulacji zawodu kosmetologa, jak również usystematyzowanie zabiegów dopuszczonych do wykonywania przez kosmetyczki. Jednak wyłącznie w zakresie zabiegów estetycznych.
Natomiast wszelkie świadczenia stricte medyczne powinny być niewątpliwie wykonywane przez osoby z wykształceniem medycznym, w szczególności przez lekarzy. Powołaniem bowiem lekarza, w myśl art. 2 ust. 1 Kodeksu Etyki Lekarskiej, jest ochrona życia i zdrowia ludzkiego, zapobieganie chorobom, leczenie chorych oraz niesienie ulgi w cierpieniu; lekarz nie może posługiwać się wiedzą i umiejętnością lekarską w działaniach sprzecznych z tym powołaniem.
Streszczając powyższe: mamy pacjenta i klienta. Żeby pacjent był pacjentem, to jednak powinno być coś, z czego trzeba go wyleczyć. Jeśli dana osoba jest zdrowa, to staje się klientem. Zależnie od tego, co chcemy zrobić temu klientowi, powinniśmy mieć do tego odpowiednie kwalifikacje, które zdaniem Marka, można doprecyzować. Jednak wciąż w granicach podziału: chory – pacjent, zdrowy – klient.
Opinie opiniami, ale czy taka definicja ma szansę faktycznie zostać umieszczona w jakichś przepisach?
W definicji mamy przecież taki fragment:
poprawie fizycznego, psychicznego i społecznego samopoczucia pacjenta
Jeśli mam ciemne włoski na nogach i to wywołuje we mnie dyskomfort psychiczny, to może powinnam jednak udać się na depilację laserową do lekarza? Zdaję sobie sprawę, że to brzmi absurdalnie, niemniej jednak „argument zdrowia psychicznego” często pojawia się w wypowiedziach lekarzy optujących za restrykcyjnymi ograniczeniami.
Opinia Marka na ten temat:
W mojej ocenie zwrot: „służącym przywracaniu lub poprawie fizycznego, umysłowego i społecznego samopoczucia pacjenta, poprzez poprawę jego wyglądu” – nie ma szans. Nie sądzę, żeby poważnie można było „leczyć” „poprzez poprawę wyglądu” – to jest po prostu sprzeczne z istotą działalności medycznej, z zastrzeżeniem zastosowań stricte medycznych, np. leczenie blizn powypadkowych, pooperacyjnych, dermatologii w psychiatrii, czyli ściśle według zaleceń psychiatry, a nie odwrotnie.
Co z tego wszystkiego wynika? Podsumowanie
Czy ta definicja coś zmienia?
Jeśli nie jest wpisana do żadnej ustawy (a nie jest) – nie zmienia niczego.
Czyli nie ma się czym martwić?
Nie ma się czym martwić bardziej niż dotychczas… A dotychczas mieliśmy jednak powody do zmartwień. Chociaż w pierwszych miesiącach „wirusowego zamieszania” temat nieco przycichł, to przecież już od wielu lat niektóre organizacje lekarskie podejmują liczne inicjatywy mające na celu prawne uregulowanie uprawnień do wykonywania konkretnych grup zabiegów, niekoniecznie z korzyścią dla branży beauty – delikatnie mówiąc.
W tej chwili mamy do czynienia z kolejną odsłoną tych starań. Z pewnością będą kolejne. Należy się więc martwić i monitorować sprawę dokładnie tak, jak w poprzednich latach.
Do tej pory głównym tematem było unijne rozporządzenie i związana z nim krajowa ustawa o wyrobach medycznych. Jako że wejście w życie unijnego rozporządzenia zostało przesunięte o rok, a w projekcie ustawy o wyrobach medycznych postulaty ograniczania uprawnień chyba nie zostały uwzględnione, to mam wrażenie, że postanowiono „ugryźć” ten temat od innej strony.
Dlaczego „chyba”? Z tym projektem też ostatnio coś się dzieje, ale nie wgryzłam się w to jeszcze dokładnie. W najbliższych dniach z pewnością napiszę również o tym.