Po co zabezpieczać salon, jeśli zarazić się możemy choćby w markecie? Czy to aby nie jest nadgorliwość? Przecież żadna metoda nie daje 100% pewności, a w ogóle to nie mamy stanu wyjątkowego i nie mamy też prawa wypytywać klientek o ich stan zdrowia… A gdyby tak zebrać te wszystkie trudne pytania z komentarzy i jeszcze raz przepytać… Jak pomyślałam, tak zrobiłam! Radca prawny Marek Koenner miał niełatwe zadanie. Sprawdź, jak sobie z nim poradził! 😉 Przeczytaj drugą część wywiadu, która powstała w odpowiedzi na Wasze wątpliwości.
Ostatnio opublikowałam wywiad z radcą prawnym Markiem Koennerem na temat sposobów zabezpieczenia salonu po powrocie do pracy (możesz go przeczytać tutaj). Dostaliśmy od Was sporo pytań, dlatego poprosiłam Marka o jeszcze jedną rozmowę. Niełatwą, bo postanowiłam skonfrontować mojego rozmówcę z najtrudniejszymi pytaniami i wątpliwościami, które pojawiały się w komentarzach, m.in.:
- czy jest sens dodatkowo się zabezpieczać, jeśli zarazić można się praktycznie w każdym miejscu, np. w sklepie,
- po co sobie zaprzątać tym głowę, jeśli „w razie w” to klientka ma udowodnić, że zaraziła się w salonie, a to jest przecież niewykonalne,
- czy w związku z tym, że nie wprowadzono stanu wyjątkowego, można się uchylać od pewnych restrykcji,
- dlaczego ja muszę się z czegokolwiek tłumaczyć, przecież sanepid był na kontroli i nie miał zastrzeżeń do higieny w salonie – to powinno wystarczyć,
- czy to nie jest nadgorliwość, przecież i tak nie ma zabezpieczeń, które dają 100% pewności,
- nie jesteśmy lekarzami, dlaczego więc mamy pytać klientki o ich stan zdrowia,
- czy my w ogóle mamy prawo zadawać takie pytania, a klientka ma obowiązek na nie odpowiadać?
Powstał z tego naprawdę ciekawy materiał, który mam nadzieję, wyjaśni sporo wątpliwości, a przy okazji możesz poznać trochę „smaczków” z realnych spraw, w których kosmetyczki i kosmetolodzy byli zmuszeni bronić swoich racji przed sądem.
ANIA: wielu właścicieli salonów obecnie zastanawia się nad różnymi formami zabezpieczeń, które będzie stosować po powrocie do pracy. Często pojawia się jednak wątpliwość: “czy jest sens brać sobie na głowę kolejne obowiązki? W jaki sposób klientka mi udowodni, że zaraziła się właśnie u mnie? Przecież to niewykonalne…”
MAREK: przede wszystkim dziękuję za możliwość wyjaśnienia pojawiających się wątpliwości.
Co więcej, doskonale rozumiem te wątpliwości i obawy. Nie dość, że po długim okresie przestoju wszyscy będą się starali jakoś nadrobić straty, że zawsze trzeba spełniać mnóstwo wymogów, to jeszcze będzie trzeba się zajmować jakimiś dodatkowymi dokumentami i podpisami.
W normalnej sytuacji wystarczy wypełniać obowiązki sanitarno-higieniczne i czasami jakieś wytyczne lokalnych Sanepidów (wiemy, że z tym bywa różnie).
Dodatkowe dokumenty typu ankiety czy wywiad, zdobywanie zgody na zabieg potrzebne są przede wszystkim w sytuacji, gdy wykonujemy inwazyjne zabiegi lub naprawdę chcemy się lepiej zabezpieczyć.
I wreszcie, w normalnych warunkach nie ma aż tylu sytuacji, kiedy klientki kierują wobec salonów jakieś pretensje, żądania. Zazwyczaj jest tak, że udaje się dogadać i nie ma żadnego większego problemu.
Dlatego trudno to wyjaśnić, szczególnie na szybko odpowiadając na Facebooku, dlaczego szczególnie teraz potrzebne są jeszcze dodatkowo zabezpieczające gabinet dokumenty. Dodam jeszcze, że wcale nie twierdzę, że klientka, która będzie nam zarzucała, że to u nas zaraziła się koronawirusem, na pewno wygra, a my bez dokumentów na pewno przegramy.
Spróbujmy w takim razie wyjaśnić, dlaczego ta sytuacja jest specyficzna i jak to może wyglądać w praktyce. Załóżmy, że ktoś właśnie oskarży mnie, że zaraził się w moim salonie. Ja się oczywiście z tym nie zgadzam, bo przecież równie dobrze mógł się zarazić w sklepie i taka sprawa trafi do sądu.
Dowodzenie w procesie to skomplikowany temat, zależny od wielu czynników, w tym ludzkich. Pewnie częściowo znany każdemu, choćby z filmów o prawnikach i procesach. Możemy tam wprawdzie zobaczyć jakiś kawałek rzeczywistości, no ale jednak rzeczywistość to nie film. Jak to wygląda w prawdziwym życiu? Posłużę się przykładem.
W naszej rzeczywistości mogę sobie wyobrazić prostą sprawę: wszyscy członkowie rodziny przychodzą na salę rozpraw i mówią, że mama w ogóle nigdzie nie wychodziła, na zakupy chodził mąż, a jedyne wyjście to była ta właśnie wizyta w naszym gabinecie.
Teraz na pewno wiele Czytelniczek się uśmiechnie, jeżeli nawet nie wyśmieje tego przykładu. Ale on pokazuje tylko, z czym naprawdę ja muszę walczyć, bo tego typu argumenty naprawdę padają na salach rozpraw.
Wtedy przychodzi moja Klientka, jej współpracownice i mówią, że to jakieś bzdury, że w salonie panują najwyższe standardy, zakładamy rękawiczki i nosimy maseczki.
I co się dzieje dalej? Jak sąd rozstrzygnie, komu ma uwierzyć?
Sąd wszystkich najpierw wysłuchuje i zbiera dokumenty.
Później powołuje biegłego sądowego, który ocenia, czy to zakażenie mogło wystąpić u nas, w gabinecie, czy może jednak nasza przeciwniczka zaraziła się gdzie indziej.
I teraz mamy dwie sytuacje.
W pierwszej nie mamy dokumentów, czyli wyciągów z procedur higienicznych, oświadczeń klientki, ankiety, a biegły opiera się jedynie na naszych oświadczeniach, wpisanych do protokołu rozprawy.
Czyli mamy słowo przeciwko słowu.
Komu uwierzy sąd, co napisze biegły? Tym bardziej że nie ma na czym się oprzeć… Będzie dywagował i może znajdzie jakiś jeden dokument, czyli zaświadczenie z Sanepidu, na naszą korzyść. Ale tego nie wiemy.
I mamy drugą sytuację, w której jesteśmy zabezpieczeni od strony dokumentów. Jest oczywiste, że biegłemu będzie łatwiej napisać opinię na naszą korzyść.
Po prostu biegły stwierdzi, że rzeczywiście, w tak czystym gabinecie nie można się zarazić, a tego dnia wszystkie wymogi były spełnione – na co pokazaliśmy stosowne dokumenty.
Należy podkreślić, że w żadnym wypadku nie ma gwarancji, ale z dokumentami szanse na wygraną znacznie rosną.
Kto nie przeszedł takich sytuacji, być może nigdy tego nie zrozumie.
Dyskusje na temat tego, czy uda się coś udowodnić i komu bardziej, lepiej zostawić. Problem leży często nie w tym, czy się uda, tylko w tym, ile nas to będzie kosztowało czasu i nerwów, bo takie sprawy trwają latami i pochłaniają mnóstwo pieniędzy – bez żadnych gwarancji pozytywnego dla nas rozstrzygnięcia.
Dokumentacja, którą stworzyliśmy (klik) ma na celu ułatwienie udowodnienia, że zachowaliśmy standardy higieniczne – dzięki temu w przypadku ewentualnych problemów nasze szanse wygranej rosną. Jeżeli oczywiście dojdzie do takiej konfliktowej sytuacji.
Warto zwrócić uwagę na lekarzy, którzy według moich obserwacji mają tutaj większe doświadczenia. Oni od samego początku zagrożenia związanego z koronawirusem wprowadzili różne „zabezpieczające”, dokumenty i oświadczenia. Sam zresztą bywam przez nich proszony o opracowanie takiej dokumentacji.
Najczęściej jednak tego typu dokumenty są tworzone przez izby lekarskie i odgórnie zalecane do stosowania. W przypadku kosmetologów, kosmetyczek, fryzjerów brakuje takich organizacji i może również po części z tego wynika problem nadal jeszcze zbyt małej świadomości możliwych komplikacji.
Można dyskutować nad skutecznością dokumentów, ale moim zdaniem warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden bardzo ważny z punktu widzenia naszego własnego bezpieczeństwa aspekt. Kiedy klientka ma odpowiedzieć na kilka pytań, coś potwierdzić, podpisać, to z pewnością poważniej podejdzie do takich deklaracji. Z psychologicznego punktu widzenia, inaczej działamy w sytuacji, w której naciągamy fakty w zwykłej rozmowie, a inaczej, jeśli musimy się pod czymś podpisać.
Wszystko, o czym mówię, dotyczy nas również w czasie normalnej pracy w salonie – bez koronawirusa. Teraz jednak dodatkowo wszyscy (zarówno my, jak i klienci) jesteśmy przewrażliwieni i poddenerwowani w związku z narodową kwarantanną. Rozmawiałem o tym dosłownie wczoraj ze znajomą psycholog. Warto więc szczególnie zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Wspomniałeś o pracy bez koronawirusa z tyłu głowy. Cofnijmy się więc kilka miesięcy wstecz. Jak to jest w normalnej sytuacji – klientka czymś się zaraziła, np. HCV. Twierdzi, że po wizycie w naszym salonie. Kto ma komu co udowodnić? Klientka nam, że zaraziła się u nas, czy my, że klientka nie zaraziła się u nas? Było wiele takich pytań, więc myślę, że warto to wyjaśnić.
O tym mówiliśmy w naszych książkach, wydanych już chyba 1,5 roku temu (klik), ale postaram się w skrócie nakreślić temat.
Problem polega na tym, że sąd traktuje nasze klientki jak konsumentki, a nawet trochę jak pacjentki – w zależności od rodzaju zabiegu czy usługi. Z kolei nas sąd traktuje jako profesjonalistów, czyli osoby, które muszą wiedzieć, co robią, zachować standardy i wykazać należytą staranność.
Dodatkowo należy podkreślić, że procesy dotyczące zakażeń są szczególne. Opierają się na przyjęciu założenia (domniemania), że właśnie u nas mogło dojść do zakażenia, bo dlaczego klientka miałaby sobie coś takiego wymyślać (?!).
W związku z tym w praktyce to właśnie my musimy wykazać, że spełniamy wszelkie wymogi i udowodnić, że prawdopodobieństwo zakażenia u nas było niższe, niż gdziekolwiek indziej, dokąd udała się nasza klientka. To oczywiście też zależy od rodzaju zakażenia, skutków, jakie z tego wynikły itd.
W tego typu sprawach zdarza się bardzo często, że klientka wygrywa w jakiejś części, bo co prawda później sama sobie zaszkodziła, ale jednak my nie zachowaliśmy wszystkich procedur. To naprawdę nie są łatwe procesy.
Przykład: sędzia w trakcie przesłuchania mówi nagle do mojej klientki (albo jej współpracownicy): „A proszę pokazać, jak Pani myje ręce”. Mówię zupełnie poważnie.
Myślę, że to dla wielu osób zaskakujące. Jednak mamy gdzieś w głowie utrwalone przekonanie, że jeśli ktoś nas o coś oskarża, to on to powinien udowodnić…
Oczywiście nie jest też tak, że klientka może sobie wymyślić jakąś niestworzoną historię, ale zazwyczaj nasze przeciwniczki są dość dobrze przygotowane – klientka ma dowody na szkodę: dokumentację z leczenia, świadków itd.
Ponieważ ciężar dowodu leży głównie po naszej stronie – my musimy wykazać, że to nie u nas wystąpiło zakażenie – to właściwie nie tyle się bronimy, co kontratakujemy. To nie jest proste.
Przejdźmy do kolejnego tematu, kolejnych wątpliwości. Sporo osób zastanawia się, czy te wszystkie obostrzenia związane z koronawirusem są zasadne, jeśli nie mamy ogłoszonego stanu wyjątkowego. Czy dla branży beauty ma to jakieś praktyczne znaczenie?
Formalne ogłoszenie jakiegoś stanu nadzwyczajnego niewiele zmienia, bo ryzyko jest wciąż takie samo. Teraz obowiązuje stan epidemii i to z niego wynikają określone skutki.
Z mojego punktu widzenia problemem jest chaos prawny, który powstał. Nawet wśród prawników krąży taki dowcip: „ta umowa powstała według stanu prawnego obowiązującego na dzień 20 kwietnia 2020 r. na godzinę 13.45”.
Chaos… To świetne określenie. Nasza branża patrzy na otwarte sklepy, markety budowlane, teraz galerie handlowe i jakby to delikatnie powiedzieć… Wszyscy są wkurzeni. Przecież w takim sklepie są setki ludzi, a u nas jeden na jeden. Dodatkowo, jeśli ktoś zarazi się w sklepie… Przecież to wręcz niemożliwe do stwierdzenia. Czy sytuacja w sklepie jest w jakimkolwiek stopniu podobna do sytuacji w salonie?
Poruszasz różne tematy.
Jeden to to, czy np. centra handlowe powinny być otwarte wcześniej niż salony kosmetyczne. W salonach i tak zawsze stosowane są zasady dotyczące higieny, więc dlaczego centra handlowe są otwierane wcześniej? Przyznam, że mnie też taka decyzja bardzo mocno dziwi. Nie jestem jednak ekspertem w tej dziedzinie. Może rząd ma jakąś tajemną wiedzę, którą się z nami nie dzieli i uważa, że nie musi się z tego tłumaczyć.
Być może uzasadnieniem jest to, że w dużych sklepach możliwe będzie zachowanie właściwej odległości, no i nie ma ryzyk związanych np. z naruszaniem ciągłości tkanki ludzkiej, ale, jak mówię, nie jestem tu ekspertem.
Druga sprawa to porównanie, np. sklepu spożywczego do gabinetu. Znowu, nie jestem ekspertem od obrotu towarami spożywczymi, ale wiem, że sklep też musi spełnić szereg wymogów higienicznych.
Zdecydowanie jednak nie można porównywać prowadzenia sklepu do prowadzenia gabinetu kosmetycznego czy fryzjerskiego. W naszym przypadku dużo zależy też przecież od rodzaju zabiegów i usług, które wykonujemy. Moim zdaniem każdy, kto prowadzi zawodowo salon wie jakie warunki higieniczne musi spełnić, żeby na ile się da, ograniczyć ryzyka związane z zakażeniami. Przecież to działa również w drugą stronę, czyli klientka może zarazić kosmetyczkę.
Dlatego – przy powyższych zastrzeżeniach – lepiej porównywać naszą działalność do działalności medycznej.
Zwróćmy uwagę, że obecnie mimo otwierania sklepów wiele placówek medycznych nadal działa w szczególnym trybie. Wiele przychodni przeszło na tryb udzielania teleporad – to sposób świadczenia usług zdrowotnych wprost zalecany w Schemacie postępowania dla POZ, opublikowanym w komunikacie Głównego Inspektora Sanitarnego. Wtedy oczywiście nie ma żadnego ryzyka zakażenia.
Stąd pomysł, żebyśmy również w gabinetach przeszli maksymalnie na wstępną weryfikację klientek przez telefon. Można również wdrożyć inne rozwiązania np. Messenger.
Na koniec chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na to, że mimo iż właściwie nie sposób udowodnić, że ktoś się zaraził w sklepie spożywczym (szczególnie większym), to nawet tam wprowadzono reguły dotyczące odstępów, maseczek, rękawiczek i dezynfekcji rąk. Na ile one są stosowane i skuteczne, to już inna sprawa.
W komentarzach pojawiały się opinie, że dokumenty, procedury, środki ochrony to nadgorliwość, że sami sobie ściągamy na głowę dodatkowe obowiązki… Jak się do tego odniesiesz?
Myślę, że jednak nie da się całkowicie uciec od wdrożenia pewnych dodatkowych środków ochrony. Jak już mówiłem, robimy to też dla własnego bezpieczeństwa. Trudno sobie również wyobrazić, żeby jakieś środki nie zostały wprowadzone odgórnie.
Miejmy nadzieję, że te odgórne zalecenia będą racjonalne (o to warto walczyć). Nie takie, jak ostatnio czytaliśmy, że należy wszystko ofoliować, w tym siebie i klientki.
Ponadto dobrze byłoby, żeby te zasady można było dostosować do swojego salonu, jego wielkości, specyfiki, zakresu zabiegów i usług.
W zakresie oferowanych przez nas dokumentów (klik), one w ogóle nic nie narzucają. Mają wyłącznie pomóc w udowodnieniu, że wytyczne spełniliśmy. Niestety w praktyce jest tak, że moc dokumentu, szczególnie z podpisem klientki, jest dużo większa niż moc słów, które (nawet mając pełną rację), wypowiadamy później przed sądem.
Wdrażając pisemne potwierdzenia pewnych faktów, zabezpieczamy się na trudne sytuacje. W tym również na ewentualną kontrolę Sanepidu.
Czy dokumenty w salonie są naprawdę niezbędne? Weźmy np. taką sytuację. Mam salon, regularne kontrole sanepidu, nie ma żadnych uwag, mandatów, uchybień… Czy to już z automatu nie oznacza, że jestem w porządku? Przecież to właśnie sanepid pilnuje bezpieczeństwa w salonach…
Wiesz, jako prawnik mam tylko jedną odpowiedź: zawsze warto mieć dokumenty, ale jak już kiedyś rozmawialiśmy, wcale nie chodzi o to, żeby jakieś papierki leżały w szufladzie. O wiele ważniejsze jest to, czy stosujemy się do tych zasad.
Dokument stanowi tylko jeden z dowodów, że je spełniamy.
Każdy przedsiębiorca musi zachować należytą staranność – taką zawodową, jako profesjonalista. Ten obowiązek wynika wprost z przepisów kodeksu cywilnego i moim zdaniem jest najważniejszym ze wszystkich obowiązków.
Chodzi mi o to, że w szczegółach, procedurach, można się różnić, można popełnić jakiś błąd, ale często jest tak, że jeśli udowodnimy, że staraliśmy się mimo wszystko zachować standardy, to te niuanse nie będą miały znaczenia. Żeby tak się jednak stało, musimy móc udowodnić, że te starania podjęliśmy. Po to właśnie potrzebne są dokumenty.
Zapomniałbym o jeszcze jednej, bardzo ważnej kwestii.
Wskazywanie, że generalnie spełniamy standardy higieniczne to tylko dowód pomocniczy, pokazujący, że zawsze dbamy o higienę.
Natomiast w procesie musimy udowodnić, że standardy, które u nas obowiązują, były zachowane przy tym konkretnym zabiegu, w danej chwili.
Dlatego warto mieć oświadczenia, które podpisuje ta konkretna klientka, bo właśnie one to potwierdzają.
Ok, niech będzie, że warto się zabezpieczyć dla „świętego spokoju”, ale z drugiej strony przecież i tak nie da mi to 100% pewności. Przecież klientka może mnie okłamać, ja mogę być chora i o tym nie wiedzieć…
Oczywiście. W razie jakiegoś problemu, a potem sporu, nie jest tak, że patrzy się wyłącznie na jeden element i ocenia sprawę. Zawsze bierze się pod uwagę wszystkie okoliczności.
W sytuacji, gdy klientka nas okłamała i zaraziła, oczywistym jest, że nie możemy ponosić odpowiedzialności.
Ale znowu: jak to udowodnić? Załóżmy, że zdobędziemy taki dokument, że ta klientka przyszła z chorobą, której objawy jeszcze się nie ujawniły. Wtedy możemy spać spokojnie.
Jednak będzie zdecydowanie łatwiej, kiedy możemy udowodnić to, że zachowujemy reguły, a do tego klientka nam to potwierdziła swoim podpisem. Wtedy nawet bez zdobycia tego dokumentu możemy się obronić.
Na marginesie: tego wszystkiego dowiemy się po kilku latach procesu.
Chcę dodać jeszcze jedno: nie twórzmy scenariuszy niemożliwych. Przecież trzeba być zupełnie nieracjonalnym, żeby oskarżać gabinet w sytuacji, gdy wiemy, że zaraziliśmy się od brata, który wrócił właśnie ze szpitala zakaźnego. Tak prostych sytuacji nie spotkamy.
Jak przechowywać tę całą dokumentację? Czy my w ogóle mamy do tego prawo? O RODO swojego czasu na blogu było dużo informacji, ale wiem, że nadal sporo osób wykonujących małoinwazyjne zabiegi, również fryzjerów się nad tym zastanawia. Ostatnio przeczytałam taki komentarz: “nie mamy prawa zbierać od klienta danych medycznych ani ich przechowywać. Nie jesteśmy placówkami medycznymi.” Jak się do tego odniesiesz?
Myślę, że tak, jak wszyscy przeżywaliśmy ciężkie chwile związane z RODO, tak teraz przeżywamy odwrotny szok, jeśli mogę to tak nazwać.
Na stronach prawniczych toczy się w tej sprawie zażarta dyskusja. Zresztą zgodnie z RODO jest tak, że dla potrzeb leczenia dopuszczalne jest przekazywanie danych medycznych, które są danymi wrażliwymi.
Ani salony kosmetyczne, ani fryzjerskie nie są podmiotami leczniczymi. Jednak już wcześniej wszyscy zgadzaliśmy się z tym, a w przypadku zabiegów inwazyjnych jest to wręcz oczywiste, że musimy odebrać od klientki wywiad, w którym dopytujemy się o różne kwestie dotyczące jej stanu zdrowia. Po to, żeby uniknąć niepotrzebnych powikłań, czy wręcz odmówić wykonania danego zabiegu.
Teraz jednak sytuacja jest jeszcze trudniejsza. Zagrożenie zakażeniem jest powszechne, bo przecież mamy stan epidemii. Dlatego moim zdaniem, jeżeli zbieramy pewne informacje, przy czym zastrzegałem już wcześniej, że należy zadbać o ich bezpieczne i pewne przechowywanie, i zbieramy je wyłącznie w celu wykluczenia zagrożenia związanego z koronawirusem, to jak najbardziej można to robić.
Zresztą w RODO przewidziana jest na tę okoliczność przesłanka wyłączająca.
Zauważmy, że zostały wprowadzone dodatkowe uprawnienia dla pracodawców np. pozwalające na mierzenie temperatury pracownikom. To również informacja o stanie zdrowia, a może ją uzyskać podmiot, który wcale nie zajmuje się leczeniem.
Dodajmy jednak rzecz najważniejszą: nie mogę zmusić klientki do podania tych informacji, musi się ona najpierw na to zgodzić.
Ok, czyli możemy pytać, zapisywać… Co w sytuacji, w której klient nie zgadza się na udzielanie takich informacji?
Klient nie musi odpowiedzieć, ale my nie musimy go obsłużyć – mamy prawo odmowy.
Pod cytowanym wcześniej komentarzem wywiązała się dyskusja, padło również takie stwierdzenie: “powinnam wiedzieć, a zbierać te dane i trzymać to dwie różne sprawy.” Myślę, że warto odnieść się również i do takiej wątpliwości.
No tak, znowu wracamy do stałego wątku. Mogę spytać: jeżeli nie zapiszę i nie przechowam tych informacji, to czy mogę potem udowodnić, że mogłam przyjąć klientkę? Po to zbieramy te dane.
Chcę zwrócić uwagę na ciekawą rzecz: w ramach teleporady udzielanej przez POZ wprowadzono obowiązek prowadzenia karty teleporady (wynika to ze specustawy). Tę kartę trzeba przechowywać przez 30 dni – nie więcej!
Ostatnio czytałem na blogu znanej kancelarii odszkodowawczej, że pani mecenas zaleca pacjentom nagrywanie rozmów w ramach teleporady. Dlaczego? Boi się, że potem nie udowodni swoich racji. Ja z kolei w materiałach dla lekarzy zalecam, żeby prowadzili i tak normalną dokumentację, bo jak oni z kolei udowodnią swoje racje?
Na pewno warto zbierać i przechowywać te informacje.
Ja już trochę „liznęłam” siłą rzeczy tych prawnych tematów, ale wiem, że sporo osób odbiera takie informacje, jak coś niepotrzebnego. Odkąd prowadzę bloga, raz na jakiś czas pojawiają się komentarze, że czymś ludzi straszę. Moim zdaniem w branży beauty mocno brakuje nam takiej edukacji prawnej z prawdziwego zdarzenia. Pytanie: na ile to jest w praktyce potrzebne? Czy aby nie zabezpieczamy się przed czymś, co statystycznie nie ma szans nam się wydarzyć? Jak dużo masz takich spraw? Jak duża jest skala? Nie słyszymy może o tym zbyt często, ale podejrzewam również, że właścicielki salonów niechętnie chwalą się takimi „przygodami”…
Zdecydowanie nikomu nie jest na rękę, żeby się tego typu problemami chwalić. Mnie z kolei obowiązuje tajemnica zawodowa. Moje doświadczenia są szczególne, bo myślę, że już jestem dość znany na rynku beauty i mam dużo takich spraw. Z mojej wiedzy wynika jednak, że nikt nie prowadzi tego typu statystyk. Ciężko więc mówić o jakichkolwiek konkretnych danych.
Odnosząc się jednak do Twojego pytania: na ile to jest potrzebne. Wiesz, to jest trochę jak z ubezpieczeniem – ono też jest niepotrzebne do czasu, jak coś się nie wydarzy.
Wszyscy chyba mamy taką skłonność do odsuwania od siebie tych niekorzystnych scenariuszy… No i są dwie drogi: “mnie się to nie wydarzy, olewam temat” i “mam nadzieję, że mnie się to nie wydarzy, ale na wszelki wypadek się przygotuję”. Ja jestem zwolenniczką tej drugiej metody, dlatego też często podejmuję takie tematy. Nie chodzi tutaj o straszenie, tylko o wskazanie zagrożeń i dróg ich eliminacji. Wiara w to, że gdy o czymś nie mówimy, to to nie istnieje, jest moim zdaniem zaklinaniem rzeczywistości. Ok, wróćmy do tematu. Powiedz, co z tą edukacją.
Co do edukacji, to myślę, że dużo tematów poruszyliśmy już w naszych książkach (klik), ale zawsze jestem otwarty na kolejne wyzwania 🙂
Wielokrotnie prowadziłem też rozmowy ze szkołami, że warto byłoby taki przedmiot wprowadzić, ale nie wiem, czy gdzieś się udało to zrobić.
Wspominałeś, że nie mamy żadnych danych, jak wiele jest takich spraw, no ale z drugiej strony chyba u nas jeszcze nie jest tak jak w amerykańskich serialach, gdzie co rusz ktoś kogoś o coś pozywa? 😉
No tak, na szczęście jeszcze nam daleko w tej dziedzinie do USA, gdzie podobno jednym z głównych kosztów prywatnego lekarza jest ubezpieczenie i prawnik.
Jednak zauważ, jaki hejt wylewa się teraz na lekarzy mimo ich wielkich starań w walce z koronawirusem w szpitalach itd. To musi się, moim zdaniem, przełożyć na zwiększenie się ilości procesów.
No to jest bardzo przykre…
Jestem ciekawy, czy podobnie może stać również w przypadku gabinetów kosmetycznych, czy nawet salonów fryzjerskich.
To pewnie okaże się dopiero po pewnym czasie od powrotu do pracy. Miejmy nadzieję, że wtedy już będzie spokojniej.
Oby! Mimo że mój biznes polega na pomocy procesowej, lepiej, żeby tak się nie stało, bo nikomu nie życzę tego stresu i tych kosztów. Mojej kancelarii i tak pracy nie brakuje.
Dziękuję Ci Marku za te wszystkie wyjaśnienia, mam nadzieję, że udało nam się odpowiedzieć na te najważniejsze wątpliwości. Powiedz jeszcze proszę na koniec dwa zdania o pakiecie.
Dokumentacja dla salonu w czasach KORONAWIRUSA to przemyślany zestaw dokumentów, który powszechnie stosują lekarze, ale oczywiście dostosowany do realiów salonów, w szczególności kosmetycznych.
Nie jest szczególnie uciążliwy we wdrożeniu i stosowaniu.
Zawsze, czy to będzie chodziło o Sanepid, Policję (czyli jakieś karne zarzuty), czy wytłumaczenie się przed ubezpieczycielem, warto mieć możliwość pokazania konkretnych dokumentów. W przypadku większych problemów jest to z kolei duże ułatwienie we współpracy z prawnikiem, który ma gabinet obronić.
Natomiast co do zakupu konkretnych produktów, to oczywiście zawsze decyzja indywidualna. Bo na pewno, jak to słusznie ktoś zauważył w komentarzach, na 100% nie da się zabezpieczyć. Chodzi tylko (albo aż) o zmniejszenie, zminimalizowanie tego ryzyka.
Również dziękuję za rozmowę i życzę wszystkim spokojnej pracy po powrocie!
Dziękuję w imieniu Czytelniczek 🙂
Chcesz gotową dokumentację dla Twojego salonu?
Chcesz skorzystać z zestawu gotowych dokumentów przygotowanych z radcą prawnym Markiem Koennerem? Skorzystaj z pakietu DOKUMENTACJA DLA SALONU W CZASACH KORONAWIRUSA! Pakiet zawiera:
- Ankieta oceny ryzyka zakażenia SARS-CoV-2 z oświadczeniami dla klientki,
- Procedura postępowania w warunkach zagrożenia zakażeniem SARS-CoV-2,
- Karta zabiegowa w warunkach zagrożenia zakażeniem SARS-CoV-2,
- Dzienny wykaz przyjętych klientów,
- Oświadczenie dla pracowników.
Otrzymujesz również:
- e-booka z dokładnymi instrukcjami i wskazówkami,
- informację dla klientek do publikacji na www, w mediach społecznościowych, w newsletterze itd.,
- informację do wywieszenia na drzwiach salonu,
- dodatkowe wskazówki na temat bezpiecznej pracy.
Czy warto myśleć o tym już teraz, jeśli nie ma jeszcze oficjalnych wytycznych sanitarnych?
Wciąż czekamy na oficjalne zalecenia Głównego Inspektoratu Sanitarnego lub Ministerstwa Zdrowia i jeśli cokolwiek w tych zaleceniach będzie miało wpływ na zawartość dokumentów z tego pakietu, otrzymasz bezpłatną aktualizację. Należy jednak mieć na uwadze, że:
- wszelkie oficjalne dokumenty były dotychczas wydawane „na ostatnią chwilę” – o bezpiecznym powrocie do pracy powinnaś myśleć już teraz – pewne rzeczy trzeba zaplanować i zorganizować wcześniej,
- nie wiemy, co znajdzie się w tych zaleceniach, ale zapewne będą się one koncentrowały na dezynfekcji, środkach ochrony osobistej itd. – Ty musisz myśleć również o zabezpieczeniu w postaci stosownej dokumentacji, procedur – i to właśnie znajdziesz w niniejszym pakiecie,
- wszelkie elementy związane z zabezpieczeniami (bo i o nich siłą rzeczy wspominaliśmy) zostały opracowane zgodnie z wytycznymi WHO, które z dużym prawdopodobieństwem będą stanowiły istotny element naszych krajowych wytycznych,
- materiały zostały opracowane w oparciu o doświadczenia procesowe Kancelarii Koenner, a więc w oparciu o realne procesy, w których np. klientka oskarżała o coś właścicielkę salonu; nie chodzi więc tylko o to, żeby wypełniać jakieś procedury, ale przede wszystkim o to, żeby te procedury dały Ci realną ochronę w przypadku ewentualnych problemów z klientką – wiadomo, nikt z nas tego nie chce, ale niestety czasami się zdarza,
- sanepid sanepidem, ale chodzi przecież o to, żebyś Ty, Twoi pracownicy i Twoje klientki były bezpieczne – nawet jeśli sanepid czegoś nie zaleci, a Ty zdecydujesz się to wdrożyć, to Tylko na tym zyskasz; nic tak nie szkodzi renomie salonu, jak informacja, czy choćby plotka o tym, że to właśnie w tym miejscu ktoś się zaraził.
Sama zdecydujesz o tym, co jest najlepsze dla Twojego salonu, w swoich rozważaniach uwzględnij jednak, że:
- w chwili, w której zakaz zostanie zniesiony, Twój telefon zapewne zacznie dzwonić jak szalony i wtedy już nie będzie na to czasu,
- nie chodzi wyłącznie o stosowanie się do wytycznych, ale przede wszystkim o to, żebyś w tej trudnej sytuacji mogła pracować z nieco większym spokojem ducha,
- w pakiecie i tak masz dostęp do bezpłatnych aktualizacji, więc jeśli cokolwiek się zmieni – masz gwarancję, że będziesz na bieżąco.
Więcej informacji o pakiecie znajdziesz TUTAJ.